piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział trzeci

Szarość

Klara wystrzeliwała kolejne strzały wprost w środek odległej o kilkanaście metrów tarczy. Nadal była wściekła na Vlada, ale w inny sposób niż za wcześniej razem. Gdy zdecydował o swoim wyjeździe, czuła na przemian smutek, wściekłość i zagubienie. Teraz była w niej tylko złość w czystej postaci.
Musiała mu coś udowodnić. Potrzebowała kogoś, kto będzie jej bardziej wierny niż Dracula.
Do wczoraj był to Król.
Jaka szkoda, że wybrał kogoś innego. Przecież wszyscy byliby zrozpaczeni, jeśli umarłby na skutek nieszczęśliwego wypadku, prawda?
– Nie powiesz mi co się stało, prawda? – Zagadał do niej Cyryl, jeden z Sinelów. Był niski, o zielonkawym odcieniu skóry i szpiczastych uszach. To była jedna z najbrzydszych ras, jakie w życiu spotkała. Może dlatego właśnie tutaj miała się wychowywać?
– Nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała, wystrzeliwując kolejną strzałę.
– Nigdy nie chcesz ze mną rozmawiać. Z nikim. Klaro, wszyscy chcemy ci pomóc.
– Nie potrzebuję pomocy. – Nawet na niego nie spojrzała.
– Ale potrzebujesz uwagi i akceptacji. Niewiele osób może ci to dać...
– Słucham? Czy ty mnie właśnie obraziłeś?
– Nie, tylko stwierdziłem fakt...
– Oczywiście, że ludzie mogą mnie zaakceptować! W stu procentach taką, jaka jestem – zignorowała mężczyznę.
– Jesteś zbyt porywcza. Nie możesz krzyczeć na ludzi, nawet jeśli ktoś powie coś, czego ty nie chcesz usłyszeć.
– Więc dlaczego pozwalasz mi tu być, jeśli uważasz, że jestem porywczą chamką?
– Nie powiedziałem nic takiego.
– Ale tak sądzisz.
– Rodziny się nie wybiera. A ty jesteś niemal moją córką.
W porównaniu do tego co mówił wcześniej, to zabolało ją najbardziej. Jedyna osoba, która akceptowała ją bez względu na wszystko, robiła to tylko przez łączące ich więzi.
– Pójdę już – powiedziała odkładając łuk. Cyryl tylko jej się przyglądał. Nie zatrzymał jej, mimo że kobieta bardzo na to liczyła.
Podążając krainą Sinelów w stronę przejścia międzyświatowego czuła się okropnie. Znowu nie ma gdzie pójść. Nie ma już nikogo. Pokłóciła się z Vladem, Królem, Cyrylem. I ani razu nie była to jej wina. Czy ludzie nie potrafili po prostu zrozumieć, że ona musiała mieć to co chce? Należało jej się, przecież była Panią Wszechświata. To, że nie brała sobie tego siłą było tylko i wyłącznie wyrazem miłosierdzia z jej strony.
Lub strachu.
Ale przed czym? Przed zatraceniem człowieczeństwa? Przecież ona nie była człowiekiem. Była ponad nimi. Ponad wszystkimi.
Tak więc na pewno nie był to strach. Prawda?
Gdy tylko opuściła krainę Sinelów, podążając przez las, w którym znajdowało się przejście między światami, wyjęła telefon i korzystając z tego cudu techniki zarezerwowała najbliższy lot do Nowego Jorku. Będzie musiała przesiąść się w Los Angeles, ale to nie miało znaczenie. Nie wiedziała, czemu powiedziała Vladowi, że jedzie właśnie tam. Wolałaby zostać w Warszawie, albo odwiedzić Rygę, lub cokolwiek, co nie jest w Ameryce Północnej. Jednak chciała wyciągnąć konsekwencję słów powiedzianym pod wpływem uczuć. Kto wie, może nie będzie tak źle, jak było za każdym razem?
Ostatni raz była w samolocie bardzo dawno temu. Nie była zbytnią entuzjastką latania, jednak tym razem chciała to zrobić. Chciała poczuć się tak, jak zanim dostała moc. Wtedy była oczkiem w głowie Vlada, martwił się tylko o nią, nie o Ilonę. Lubiła żonę swojego najlepszego przyjaciela, ale była o nią zazdrosna. Węgierka zabrała jej coś, co Klara posiadała od dłuższego czasu. I gdyby nie była tak uroczą osobą, a Vlad nie był w niej zakochany po uszy, miałaby ciężkie życie lub nawet by je straciła.
Lot Klary zaczynał się za dwie godziny. Gdyby musiała jechać do Modlina, nie zdążyłaby. Jednak bez przesady. Nie będzie tłuc się PKSem, gdy może po prostu się tam przenieść. Dawne czasy, dawnymi czasami, ale nie była na tyle głupia, żeby całkowicie przestać korzystać ze swojej mocy.
Przeszła jeszcze przyjeziornym deptakiem, oglądając kajakarzy i żeglarzy. Pogoda była piękna, wabiła ludzi, którzy tłumnie odwiedzali plaże. Wszyscy byli tak radośni, pełni życia. Czy to źle, że zamarzyła o czuciu się w ten sposób? Nigdy nie będzie mogła tego zrobić, więc to tylko nieszkodliwa fantazja.
Szczęście bijące od tych ludzi było tak przybijające, że Klara przeniosła się już na podwarszawskie lotnisko. Bilety, które kupiła gwarantowały jej miejsce w pierwszej klasie, jednak wygoda holu portu lotniczego, była dla wszystkich taka sama, twarde ławki i zgiełk, w którym trudno skupić się nawet na czytaniu. Kobieta jednak posiadała umiejętność wybierania dźwięków, które chce słuchać, więc wyłączała szmer rozmów i pozwalała na docieranie do jej uszu tylko słów, które były skierowane wprost do niej. Tak przygotowana na godziny oczekiwań zatopiła się w lekturze Forbesa.
Gdy w końcu mogła już wejść na pokład samolotu, stwierdziła, że o wiele lepiej będzie wyglądać z walizką i bagażem podręcznym. Jechanie na drugi koniec świata bez niczego mogłaby wydać się podejrzane, a Klara wolała nie zwracać na siebie uwagi. Stare przyzwyczajenia. Zmaterializowała więc elegancką, kremową walizkę z cielęcej skóry, wypchaną w środku ciuchami i kosmetykami, a jako bagaż podręczny stworzyła klasyczną torebkę Louis Vuitton, z kosmetyczką, książką i portfelem w środku. Teraz już wyglądała jak typowy pasażer pierwszej klasy. Nikt nie może jej nic zarzucić.
Podróż przebiegła spokojnie. Siedzenia były wygodne, obsługa uprzejma, drinki dobre. Nic specjalnego się nie zadziało, raz tylko lekkie turbulencje. Większość lotu Klara przesiedziała rozmyślając nad tym, co powinna zrobić dalej. Chyba zaczęła rozumieć, czemu Vlad po stu pięćdziesięciu latach błąkania się po europejskich stolicach i lasach, rozpoczął swoją krucjatę przeciwko złu całego świata. Nie można tak po prostu żyć, nie mając żadnych celów. Zwłaszcza, jeżeli masz to robić wiecznie.
Ale ratowanie świata było za łatwe dla osoby wszechmogącej. Wystarczy tylko pomyśleć o karze, jaką chcesz wymierzyć. Kto by zgadł, że najbardziej będzie jej brakowało bezradności?
Kto by zgadł, że będzie jej brakowało czegokolwiek?
Samolot wylądował na lotnisku w LA. Miała dwie godziny do odlotu następnego, więc usiadła w lotniskowej kawiarni. Otworzyła książkę, którą wcześniej umieściła w torebce i pogrążyła się w lekturze. Czuła na sobie spojrzenie mężczyzny, siedzącego kilka stolików obok. Podniosła na niego wzrok. Uśmiechnął się do niej ciepło. Był przystojny, brunet o ostrych rysach twarzy i trzydniowym zaroście. W każdy inny dzień odwzajemniłaby uśmiech i zaciągnęła go do łóżka (lub toalety), ale dziś nie była w humorze. Zmarszczyła tylko brwi i opuściła wzrok na tomik poezji Oscara Wilde'a. Co jakiś czas brała łyka białej herbaty. Teoretycznie kupiła kawę, ale za nią nie przepadała, więc po prostu zmieniła napój, w to, co chciała. Wiedziała, że mężczyzna na nią patrzy i po szybkim przeglądzie jego myśli, wiedziała, że jest nieco rozczarowany tym, że go spławiła, jednak naprawdę nie była teraz w nastroju. Z resztą prawdopodobnie byłby bardziej nieusatysfakcjonowany, gdyby wyszła by cicho z jego mieszkania nad ranem. Facet był typem osoby, szukającej stałego związku. Klara się do tego nie nadaje. Poza tym pewnie lecą w dwie inne strony. Czemu ona się w ogóle nad tym zastanawia? To tylko jakaś losowa osoba, której wpadła w oko. Nie pierwsza i nie ostatnia.
Lot do Nowego Jorku przebiegł normalnie. Klara zapomniała już o mężczyźnie na lotnisku ale nadal rozpamiętywała kłótnie z Vladem. Żałowała słów, które wypowiedziała. Chciała go przeprosić, błagać o wybaczenie. Ale nie mogła. Ponieważ w żadnym stopniu to nie była jej wina. Dracula wymierzył jej cios poniżej pasa.
To nigdy nie była jej wina, ale za każdym razem ktoś jej próbował wmówić, że jest inaczej.
Wysiadła na nowojorskim lotnisku już bez walizek. Nie chciała się z nimi tłuc, to nie miało sensu. I tak nie było tam nic, czego nie mogłaby po prostu stworzyć od nowa. Przed budynkiem portu lotniczego wsiadła w taksówkę i zamówiła kurs na Brooklyn. Korzystając ze swojej wszechwiedzy sprawdziła, że jest tam biuro nieruchomości specjalizujące się w apartamentach w starych kamienicach. Właśnie tego teraz potrzebowała.
Wysiadała kilka przecznic przed celem swojej podróży, miała ochotę na spacer. Od kiedy dostała swoją moc, jednym z jej ulubionych zajęć było czytanie ludziom w myślach, ale tylko wtedy, gdy widziała ich zajętych. Tak więc stawiała kolejne kroki przeglądając ludzkie umysły niczym katalog mebli. Podlewanie roślin, słowik, narodowość Kopernika... Ludzie są tacy nieprzewidywalni. Choć może to złe słowo dla osoby takiej jak Klara. Ludzie są nieprzewidywalni, jeśli zdecydujesz się na nieużywanie swojej mocy widzenia przyszłości.
Nagle usłyszała uderzenia metalu o beton. Nic specjalnego, ale zaniepokoiło ją to. Rozejrzała się dookoła. Inni przechodnie nie zwrócili na to uwagi. Najprawdopodobniej dlatego, że mieli za słaby słuch. Zmysł Klary były wyostrzone do maksimum, z którym można normalnie funkcjonować.
Kobieta przymknęła oczy (głupie przyzwyczajenie) i obejrzała scenę z swoim umyśle. W pobliskiej piwnicy młody mężczyzna z łukiem sportowym, walczył z facetem w kominiarce. Klara przygryzła wargę. Nie radził sobie najlepiej. Starał się pobić doświadczonego dilera narkotyków. Vlad od zawsze wpajał kobiecie, że muszą ratować świat przed złem. I nawet jeśli ich krucjata już się skończyła, blondynka czuła powinność pomóc temu mężczyźnie z łukiem. Dziś – bez mocy, tak jak kiedyś z Draculą.
Klara weszła w zaułek, w którym znajdowały się zewnętrzne drzwi do piwnicy. Były wyrwane z zawiasów. W rękach kobiety zmaterializował się czarny łuk. Słyszała odgłosy walki coraz wyraźniej. To było tak niewłaściwe, ale czuła radość i podniecenie na myśl ratowaniu komuś życia.
Walczący mężczyźni już wstali. Ten bez kominiarki wyglądał na zagubionego. Drugi wręcz przeciwnie. Podbiegł do pistoletu, który prawdopodobnie wcześniej mu wytrącono. Celował w swojego przeciwnika i wtedy Klara wystrzeliła strzałę. Trafiła go prosto w nadgarstek, mężczyzna wypuścił broń. Druga strzała weszła w bark. Łucznik wychodząc z pierwszego szoku rzucił się na przeciwnika i unieruchomił go, wykręcając ręce na plecach. Klara nie miała już tu nic do roboty. Jednak patrzyła zafascynowana. Nie zwróciła wcześniej uwagi, ale pomogła bardzo przystojnemu mężczyźnie. Miał zwichrzone blond włosy, ostre rysy, lekki zarost. W dodatku był wysportowany, mięśnie wyraźnie zaznaczały się pod szarą koszulką. Bił się też całkiem nieźle, mały trening i można by powiedzieć, że jest dobry. Ciekawe czemu wdał się w tę bójkę... Ach, dobra, używanie mocy do przeglądania myśli jest dopuszczalne. Po prostu nie można pomagać sobie nimi w walce.
Nazywał się Anthony Allen. Pochodził z prowincji, jedyna szkoła mieściła się dwa kilometry od jego domu. Jej jedynym osiągnięciem było posiadanie najlepszej drużyny juniorów w łucznictwie. Dlatego też prawie każdy chłopiec z miasta Tony'ego się tym zajmował.
Blondyn był wyjątkowo utalentowany pod tym względem. Gdy wyjechał z siostrą, Teresą, do Nowego Jorku, postanowił to wykorzystać. Zaczął ratować miasto przed zbirami. Był bardzo krytycznie nastawiony do świata. Dostrzega głównie jego złe strony. Jednak gdy zdejmował maskę, był taki radosny, pełen życia i radości. Jego krucjata, udawanie Green Arrowa, zrobiły coś, czego Klara nigdy by się nie spodziewała – dodały mu człowieczeństwa.
Wcześniej kobieta była pewna, że walka, nawet w obronie dobra, tylko niszczy duszę. Bo jest to bardzo delikatny twór. Każda skaza jest widoczna, niczym kropla atramentu na kartce. I nigdy nie wyblaknie do końca.
Klara miała więcej rys na swojej duszy niż blizn na swoim ciele,a tych miała naprawdę dużo. Choć usunęła je, gdy tylko dostała swoją moc. Nienawidziła ich. Odejmowały jej tyle kobiecości. Mogła je ukrywać na dłoniach, twarzy, ale w pewnym momencie i tak ktoś by je zauważył. Nie były urocze, nie dodawały jej charakteru, sprawiały, że była brzydka. Kobieta stworzona jako ideał, pełna blizn niczym weteran wojenny. Nawet przyszła Pani Wszechświata miała kompleksy.
Ten mężczyzna miał w sobie coś, czego Klara szukała od czasu gdy pierwszy raz odebrała komuś życie. Potrafił oddzielić brutalność od łagodności, żyć dwoma życiami. Był pokorny wobec swoich możliwości. I tego kobieta zawsze pragnęła. Ale bez ekspozycji swojej siły była nikim. Teraz ludzie musieli się z nią liczyć, gdyby była tylko człowiekiem lekceważyliby ją. Była tego pewna. Została stworzona, aby władać. Czemu więc poczuła dławiącą potrzebę porzucenia berła?
Mężczyzna w kominiarce leżał skrępowany na ziemi. Tony zabrał swój łuk i rozglądając się na boki w poszukiwaniu osoby, która mu pomogła. Był przestraszony. Wymknął się z piwnicy, cały czas zachowując czujność.
Nie wiele było momentów, w których Klara kierowała się uczuciami. Może właśnie dlatego, z tej nudy i braku jakiejkolwiek odmiany postanowiła zrobić to właśnie dzisiaj. Bo tego dnia straciła już tak wiele, że więcej się nie da. Opuściła piwnicę i ruszyła w ślad za mężczyzną.
Śledziła go. Jak mogła tak nisko upaść?
Oczywiście, szpiegowała już wcześniej ludzi i inne istoty, ale zawsze zagrażali oni ludzkość lub coś w ten deseń, a ten mężczyzna jedynie spuszczał lanie zbirom w centrum Nowego Jorku.
Ciekawy sposób na życie, swoją drogą. Klara wiedziała z własnego doświadczenia, że można się uzależnić od ratowania świata. Oczywiście do momentu, w którym nie zostajesz wszechmogącą. Wtedy to staje się nudne. Nawet nie musisz ruszyć palcem. To dlatego większość bogów bywała mściwa, zła i kazała się czcić. To jest po prostu mniej nudne. Bunty, satanizm i takie tam.
Klara wyszła z piwnicy drugim wyjściem i Tony zdążył już zrzucić z siebie maskę i ciuchy mściciela. Jeśli chce się zabawiać w superbohatera mógłby załatwić sobie bardziej fikuśny strój niż bluza i materiałowa maska. Chyba, że to taka stylizacja na Zorra bez kapelusza.
Anthony wszedł do jednej z tych tańszych nowojorskich kamienic. Klara poczekała na niego przed wejściem oparta o futrynę sklepu obuwniczego. Wiedziała, że ma zamiar zaraz wyjść – wtedy wróci do śledzenia go.
Tak też zrobił, a kobieta ruszyła za nim. Wszedł do przytulnej kawiarenki na rogu dwóch ulic. Klara zrobiła to samo. On usiadł przy barze – ona przy stoliku niedaleko okna. Zamówiła herbatę i napoleonkę i przyglądała się łucznikowi. W pewnym momencie Tony odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Uśmiechnął się do niej. Ten grymas był tak pozytywny, że Klara miała wrażenie, jakby promienie tysięcy wschodzących słońc łaskotały jej skórę.
Odwzajemniła uśmiech. Dawno nie robiła tego tak szczerze. Było to bardzo odświeżające uczucie.